Kolejny gość cyklu #insider_talk to Justyna Szawłowska. Z doświadczenia Marketing Menager, obecnie wydawca i redaktor naczelny “Korpo Voice”. Kobieta, która odeszła z korporacji, aby przekazać innym szczegóły z Korpo życia.
Jak wspominasz swoją pracę w korporacji?
Trafiłam tam z mniejszej firmy, którą bardzo dobrze wspominam. Był jeden bardzo wizjonerski szef, szybka decyzyjność, wszyscy budowaliśmy firmę od podstaw. Lecz później zgłosiłam się na przejście do korporacji, w której byłam wcześniej klientem, więc wiedziałam do jakiej firmy idę i czym się zajmuje. I właśnie pierwszego dnia już chciałam zwiewać, dokładnie przyjeżdżając po półtoragodzinnej drodze z Radzymina na Domaniewską, po wielu przesiadkach w godzinach szczytu, gdzie nie mieścisz się do pierwszego metra, do trzeciego tramwaju i dojeżdżasz całkowicie zmachana.
Później okazało się, że im więcej mówisz, im więcej masz pomysłów, które powodują, że ktoś inny też musi zmienić plany, tym w sumie jesteś gorszym pracownikiem. Zauważyłam, że taktownie w tej korporacji jest tylko przytakiwać, nie wybijać się, robić od A do Z to co mi każą, nie zauważać rzeczy, które mogłyby działać lepiej i sprawniej. Być po prostu trybikiem, a ja nie potrafiłam trzymać języka za zębami i dużo mówiłam co myślę, co można by było zrobić inaczej.
Również pogrążyły mnie procedury, zobaczyłam, że mój czas w ciągu dnia jest w 1/3 zabierany przez wypełnianie jakiś formularzy. W momencie kiedy dostawaliśmy jakąś nową procedurę to mówiłam wprost, że jest to głupie, bo i tak dział, który ją wysłał, zaraz wysyłał poprawkę do tej procedury, albo procedurę do procedury.
Jak patrzę na to z perspektywy minionego czasu, uświadamiam sobie, że było trzeba po prostu wyluzować i się aż tak nie angażować. Aczkolwiek takie przyzwyczajenia miałam po poprzedniej pracy, a jeżeli trafiasz do takiej skostniałej firmy, gdzie każdy na rok wcześniej ma plan i nie ważne czy się coś stanie na rynku i wypadałoby ten plan przeorganizować, no to okazuje się, że nagle nikomu się nie chce. Pan prezes również przyjeżdżał raz na rok z Niemiec, każdy się głowił co by tu w prezentacji pokazać z kreską do góry, wyciągane były bardzo różne rzeczy, które minimalnie poszły do góry, ale są zaznaczone na czerwono.
No i to przestało mnie po prostu bawić i poczułam, że chcę prowadzić własny biznes.
Jak wspominasz Mordor na Domaniewskiej?
Na ulicach czuć ten pęd. Osoby, które rano jadą tramwajem lub metrem są totalnie odłączone, nieuśmiechnięte z głową opuszczoną w ekran telefonu już pracując i odbierając pierwsze maile.
Jak już miałam gazetę byłam świadkiem sytuacji, gdzie na rogu Domaniewskiej stał obcokrajowiec, który próbował zagadać do kogokolwiek z tłumu osób wysiadających na przystanku. Ludzie przechodzili obok niego, a on nie miał żadnej siły przebicia. Nikt się nie zatrzymał, nikt nie spytał czy może mu pomóc i dopiero jak podeszłam do niego i się spytałam o co chodzi, to okazało się, że nie może dojść na ulicę Konstruktorską i się zgubił.
No i w sumie była to słaba sytuacja, że rano jesteśmy wyłączonymi ludźmi, klapki na oczach i wio do fabryki i to się odczuwa.
Myślisz, że dużo ludzi marzy o pracy w takim środowisku?
Jest też powiew, osobiście nie dziwie się wielu ludziom, dla których praca w Warszawie na Domaniewskiej jest spełnieniem ich marzeń. Nie ukrywajmy, jest fajne otoczenie, wiele ciekawych kawiarni i lunch barów, szklane biurowce, klimatyzowane pomieszczenia. No i to też jest jakiś prestiż szczególnie dla osób przyjezdnych z mniejszych miejscowości.
Kiedy stwierdziłaś, że czas odejść z korporacji i zakładasz własny biznes?
No tutaj było trochę drastycznie, gdyż zwolnili mnie po powrocie z rocznego urlopu macierzyńskiego. Oczywiście sama długo główkowałam nad wymyśleniem własnego biznesu i przez okres macierzyńskiego miałam takie postanowienie, że wymyśle go przez ten rok. Oczywiście przez ten rok nic nie wymyśliłam.
Po powrocie z macierzyńskiego firma przez 2 miesiące nie wiedziała co ze mną zrobić. Jak byłam na urlopie, moja firma kupiła tożsamą firmę, która miała takie same produkty. Zdublowali się pracownicy, produkty i w moje miejsce wszedł człowiek od podobnego serwisu, więc jak ja wróciłam to totalnie nie miałam zajęć. Przychodziłam i gapiłam się 8h dziennie w laptop czekając na decyzję co ze mną dalej. No i dzięki temu wpadłam na pomysł z gazetą. Był to okres, gdzie jeździłam do Mordoru na luzaku, z myślą, że cały dzień będę piła kawę i nic nie robiła i po roku nieobecności tam zauważyłam, że Domaniewska stała się strasznie popularna. Powstał w tym czasie fanpage „Mordor na Domaniewskiej”, ludzie zaczęli się chwalić, że pracują na Mordorze, takie niby straszne, ale z drugiej strony każdy się tym chwalił. Więc idąc z pustą głową Domaniewską dopadły mnie spostrzeżenia, że gdybym od razu wkręciła się w wir pracy, to bym się pogrążyła i podczas tego jak mi błysnął pomysł, że ta gazeta miałaby sens, to dostałam wypowiedzenie.
I w sumie to było fajne, bo jak je już dostałam to stwierdziłam, że to już jest ten moment. Ja wpadam na taki genialny pomysł z gazetą, a tutaj z pracy i tak mi podziękowano, więc to robię. A, że pracowałam w wydawnictwie i okazało się, że jak otworzę gazetę to utrę nosa pracodawcy i to tez będzie fajne, no to długo się nie zastanawiałam. Poza tym szybki biznesplan pokazał, że na uruchomienie tej gazety nie potrzeba mi tak naprawdę ani złotówki i to jest biznes, który od pierwszego wydania mi się zazębił, nigdy nie poniosłam żadnych kosztów, więc był bardzo bezpieczny do odpalenia, a ja nie miałam dużo do stracenia. Oczywiście przed pierwszym wydaniem gdzieś się tam chowałam się za drzewo i patrzyłam na reakcje ludzi, jak to zostanie odebrane, bo hejtu dużo w Polsce. No ale nic takiego się nie stało, więc przez w sumie niefajne zachowanie, zrobili mi przysługę.
Co Cię skłoniło do otworzenia gazety?
Powiem wprost, że zamierzenie było biznesowe. Kiedyś wysiadałam z autobusu i w drodze do biura zobaczyłam ile ludzi po drodze próbuje mi jako korpoludkowi dać ulotki ze wszystkim. Obok knajpa się otworzyła, tu kosmetyka, tam biuro podróży i zaczęłam zbierać te ulotki i pomyślałam „Boże, takich jak ja, jest tutaj 100 tysięcy ludzi pracujących”, więc generalnie klient idealny na wszystko. Dobrze zarabiamy, mamy zdolność kredytową, jesteśmy młodzi i wydajemy na wszystko kasę. Zajmowałam się już w swojej karierze marketingiem sprzedażowym, więc pomyślałam czysto marketingowo, aby połączyć gdzieś na jakieś platformie potencjalnych reklamodawców z potencjalnymi klientami.
Dlaczego nie portal internetowy?
Na początku była myśl, że portal internetowy, natomiast pracowałam wcześniej w serwisie z ogłoszeniami nieruchomości jako Marketing Menager i szczerze, na słowo serwis ogłoszeń internetowych robiło mi się już niedobrze. Wiedziałam z czym się to je, jaka jest to walka o użytkowników, o adwordsy itp.. No i po 8 godzinach codziennej pracy przed komputerem i nic nierobienia, bolały mnie już oczy. Wtedy brałam darmowe Nasze Miasto, gazetę której redakcja znajdowała się piętro pod nami, do autobusu i czytając stwierdziłam, że to jest taka nuda, typowa gazeta dla emeryta, studenta, bezrobotnego, matki i do wszystkich innych. Zauważyłam, że tą gazetę biorą też inni ludzie i tutaj pojawiła się lampeczka, żeby to była gazeta, a że przy robieniu wewnętrznych gazetek w poprzedniej firmie miałam już doświadczenie, to już wiedziałam jak to się mniej więcej robi. Tu grafik, tu złożyć, tu pozyskać klienta.
Więc założenie gazety było zamysłem tylko biznesowym?
Pierwszy zamysł był typowo biznesowy, ale drugi, to żeby znalazły się tam treści lepsze od innych darmowych codziennych gazet. Natomiast później jak już to poszło, zauważyłam jaką potrzebą było stworzenie takiej platformy dla ludzi, którzy pracują w korpo. Tak naprawdę, kiedy nie masz partnera, który pracuje w korpo, bądź kogoś z rodziny to nie masz z kim rozmawiać o tym co się tam dzieje, o tych całych absurdach, o tym co Cię wkurza. No i masa ludzi zaczęła pisać i podsyłać artykuły do dnia dzisiejszego – stąd też stworzyłam określenie „korpo dziennikarz obywatelski”, bo okazało się, że jest jakaś wewnętrzna potrzeba tych wszystkich ludzi, którzy wracając po pracy przelewają na „papier” to co ich wkurza. Więc w tej chwili gazeta spełnia mega społeczne funkcje, bo oczywiście te artykuły są pisane fajnie, zawsze z lekkim przymrużeniem oka, beką i polewką z korpo, ale są tam też przemycane ważne rzeczy. Około 95% artykułów w naszej gazecie ma stempelek, że ten artykuł napisał korpo dziennikarz. Wiadomo, że jak robię wywiad, to biorę już dziennikarza pokroju np. Pani Doroty Wellman, który pogada bardziej fachowo, ale głównie bazuję na treściach od korpo dziennikarzy i sama nie mogę się doczekać, kiedy zbliża się DEADLINE i zrzucają mi te teksty, bo sama jak je czytam to czasami się zaśmieję, a czasami zamykam oczy i myślę jakby ten artykuł był o mnie. Jakbym szła tymi korytarzami, które ktoś opisuje, nieważne czy to Kraków, czy Wrocław czy Gdańsk.
Zawsze podaje przykład jak zaczęła pisać do mnie dziewczyna, która ma obecnie sekcję „Z pamiętnika recepcjonistki” i jej pierwszy felieton „Dzień dobry i do widzenia” był o tym, jak siedziała w recepcji głównej na parterze biurowca na Domaniewskiej i nikt z mijających ją codziennie ludzi nie mówi do niej zwykłego Dzień Dobry, albo Cześć, albo cokolwiek. Po tym jak to opublikowałam, napisała do mnie: „Justyna, ja nie wiem czy to mi się wydaje czy nie, ale normalnie więcej ludzi mówi mi „Cześć”” i, że widzi jak coraz to więcej ludzi idzie z gazetą w ręku, więc musieli to przeczytać jej felieton.
Była też dziewczyna z Krakowa, która ma sekcję „Liderka po przejściach”. To jest dziewczyna, menadżerka, która napisała apel do innych menadżerów:
„Nie bójcie się dawać ludziom Home Office. Dajcie im pracować z domu. Jeżeli ktoś dojeżdża, jeżeli ktoś ma małe dziecko. To naprawdę mnie to dużo kosztowało, bo przez pierwsze pół roku musiałam się nauczyć zarządzać tymi ludźmi, nie miałam ich pod ręką, przyjeżdżali tylko raz w tygodniu do biura. Dziś po upływie czasu, mam bardziej zgrany i zaangażowany zespół, bo umożliwiłam tym ludziom, którzy tego potrzebowali, zdalną pracę.”
Także jak mówiłam, na początku był to pomysł czysto biznesowy, ale już po pierwszym wydaniu wydało się, jaka była społeczna potrzeba wyrzucenia wszystkiego, oczywiście to nie tylko sam hejt i narzekanie, ale też również te miłe i fajne rzeczy np. to co pracownicy robią po godzinach, jak angażują się w zbieranie funduszy na schroniska, dużo jest o biegach charytatywnych, więc taka gazeta, gdzie dajemy upust i możliwość pisania co tam nas boli, a co się podoba, co jest niefajne, a co fajne.
Jak oceniasz pracę z domu?
Dla mnie dużym plusem pracy w domu jest to, że codziennie dojeżdżałam do pracy 30 km, więc dla mnie jest to oszczędność 3 godzin dziennie, jeżeli już nie muszę dojeżdżać. Jak mam jechać do Warszawy na spotkanie z klientem, to robię to nie częściej niż raz w tygodniu i ustawiam sobie w ciągu tego dnia wszystkie spotkania po kolei. Również, gdybym miała jeździć codziennie do Warszawy to moje dziecko nie spędzałoby w przedszkolu 6 godzin tylko prawdopodobnie 10 godzin. Założenie mojej pracy z domu było takie, że mam małe dziecko i chcę mu do 5 roku życia poświęcić czas i praca z domu da mi tą możliwość. Również budżet domowy można dzięki temu podratować, chociażby zupełnie inne pieniądze wydaję na swoją garderobę, ponieważ zauważyłam, że skoro siedzę cały czas w domu to nie mam potrzeby posiadania bardzo reprezentacyjnych ubrań. Skoro jeżdżę do Warszawy czasem co 2 tygodnie to w zupełności mi wystarcza 1 lub 2 ubiory biznesowe. A jednak pracując w korporacji, zależy Ci żeby mieć kilka koszul, kilka par butów, kilka ładnych sukienek lub garniturów, chcesz ładnie, schludnie i elegancko wyglądać.
Jednakże, minusem pracy z domu jest oczywiście to, że angażując się w gazetę, nie jestem czasem w stanie przerwać. Pracując na Domaniewskiej, zostawiłabym laptop w biurze i miała reset do następnego dnia. Mając własną firmę i pracując z domu, to tu odpisujesz na jakiś mail, coś Ci się przypomni, coś zanotujesz, coś szybko sprawdzisz, więc ta praca, jak mówią ludzie, którzy mają swoje biznesy, może trwać 24h na dobę, bo Twój mózg się nie wyłącza z trybu myślenia o pracy. Nawet jak chcę gdzieś wyjechać, to ten własny biznes ciąży. No i kolejnym minusem jest jednak brak kontaktu z ludźmi. Co miesiąc robię wywiad z uciekinierem z korpo i to się przejawia w tych wywiadach. Brakuje pogadania, spotkania się we wspólnej kuchni, nawet burzy mózgu i przegadania niektórych spraw. Sama co jakiś czas dzwonię do starych znajomych, których nazywam cichymi doradcami gazety, aby wygadać się lub poradzić się czasem czegoś.
Moja praca w domu teraz wygląda tak, że o 9 odwożę dziecko do przedszkola i o 15 je odbieram i te 6 godzin siedzę przy biurku i nie wstaję, może oprócz zrobienia kawy. Jestem bardzo karna w swojej pracy i staram się jej nie przedłużać, bo też kiedyś przesadzałam i jak kładłam o 21 mojego syna spać, to potrafiłam jeszcze z 3 godziny siedzieć przed laptopem.
Korpo Voice jest wydawane w Warszawie, Krakowie, Gdańsku i Wrocławiu. Myślisz nad innymi miastami?
To jest tak, że mam maila od czytelników z innych miast np. kiedy w Poznaniu lub w Łodzi, więc widzę, że jest zapotrzebowanie. Niestety do najtrudniejszych momentów tej gazety należy dystrybucja. Mamy tylko 1 dzień, kiedy musimy ją rozdać, osoby, które się tym zajmują pracują najczęściej dorywczo, raz przyjdą, a raz nie, więc jest to bardzo czasochłonny i kosztochłonny element i na razie te 4 miasta. Nie wykluczam innych, tym bardziej, że widzę, że zapotrzebowanie jest czytając wiadomości czytelników, ale jednak jest to ryzyko, że budżetowo mogę nie podołać.
Udowodniłaś, że prasa jeszcze nie umarła, czy jest to w zasadzie prawda?
Wydaje mi się, że jest to element tego, że Korpo Voice to gazeta bezpłatna. Gdyby była płatna to pewnie nie mielibyśmy nakładu 60 tysięcy kopii tylko o wiele mniejszy, bo też ilu korpoludków wyjdzie z pracy i kupi gazetę. A prasa jednak trochę umiera, głównie ta płatna, ale również uważam, że specjalistyczna prasa też zawsze przetrwa. Sama odczuwam jak przez umieralność jednak prasy, ceny reklam idą w dół. Zdarza się, że gazety z nakładem 150 tyś kopii, sprzedają na ostatniej stronie klientowi reklamę za 3 razy mniejszą kwotę niż ja i po tym widać, że branża gazet idzie w dół i to tez jest dla mnie trudne, natomiast ci klienci, którzy znają moc Korpo Voice, czy innych darmowych gazet, gdzie daje się je prosto do rąk ludzi i nikt nie musi za nią płacić i ludzie to lubią, to nikt nie dyskutuje z cenami, które ja podaje. Też musiałabym naprawdę zamieszczać w swojej gazecie bzdury, by czytelnicy przestali brać ją do ręki, bo jak masz naprawdę świetny kontent, a takiego kontentu w Internecie raczej nie znajdziesz, to ludzie będą to brali i czytali, a wtedy będą reklamodawcy.
Wywiad z Justyną Szawłowską przeprowadził Bogdan Mieczkowski
Nie widziałeś ostatniego felietonu Ernesta Szuberta w ramach #insider_talk? Przeczytaj go!
Zajrzyj na nasze grupy na Facebooku i sprawdź czy praca nie szuka Ciebie, oraz przeczytaj o realiach pracy w farmacji